Ksiądz Józef Jankowski wkrótce po swoich święceniach kapłańskich przybył przed wojną do kościoła seminaryjnego w Ołtarzewie. Kościół ten nie był jeszcze kościołem parafialnym. Co dzień, na zmianę z księdzem Norbertem Pellowskim, ks. Józef odprawiał mszę świętą i słuchał spowiedzi. Przy kościele tym były organizacje dziecięce, jak koło ministrantów i Krucjata Eucharystyczna, które prowadził ksiądz Pellowski oraz Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej prowadzone przez księdza Jankowskiego.
Ja byłam wówczas kilkunastoletnią dziewczynką, należącą początkowo do Krucjaty a od 14 roku życia wstąpiłam do KSMŻ.
Co niedziela po sumie odbywały się zebrania tej młodzieży pod przewodnictwem księdza Józefa, który wygłaszał nam katechezy. Często były one uzupełnieniem referatu przygotowanego i czytanego przez jedną z druhen starszych wiekiem.
Na święta maryjne przygotowywałyśmy akademię maryjną, którą zwykle zagajał ks. Józef. Bliższy kontakt z księdzem Jankowskim zawarłam przez konfesjonał. Po kilkurazowej spowiedzi zachęcił mnie abym przychodziła do niego co dwa tygodnie i pomagał mi ustalić wadę, nad pozbyciem której mam pracować. Często też mówił mi o św. Teresie od Dzieciątka Jezus zachęcając do jej naśladowania. Kiedyś po spowiedzi dał mi do czytania jej „Dzieje duszy”.
Tak trwało do II wojny światowej. Nie miałam jeszcze 16 lat, skończyłam je w grudniu 1939 roku. Tutaj muszę jeszcze dodać, że kościół seminaryjny, nie był dostępny dla okolicznych mieszkańców. Rolę świątyni pełniła kaplica usytuowana w dworku w Parku Ołtarzewskim. Do dzisiaj są w parku jej pozostałości.
Tak wiec swoje funkcje kapłańskie w stosunku do mieszkańców Ołtarzewa księża z seminarium pełnili w tej kaplicy. Seminarium, będące w trakcie budowy nosiło nazwę Domu Misyjnego. Kościół seminaryjny został wykończony i udostępniony przed samą wojną okolicznym mieszkańcom.
Druga wojna światowa wybuchła 1 września 1939 roku. Wkrótce do naszej miejscowości dotarli uciekinierzy z terenów sąsiadujących z Rzeszą z ponurą wieścią, że napadający na Polskę Niemcy zajęli już ich ziemie i zdążają na wschód w kierunku Warszawy.
Rodzina moja – rodzice, dwaj bracia i ja mieszkaliśmy w Ożarowie. Natomiast moja siostra mężatka ze swoją rodziną mieszkała w Ołtarzewie niedaleko Domu Misyjnego. 7 września przyszedł do nas mój szwagier z wieścią, że w Domu Misyjnym jest przygotowany schron, który może chronić przed bombami i pociskami. Zachęcił nas żebyśmy się tam wybrali.
Nie było to łatwe zadanie, ponieważ jeden z moich dwóch braci leżał sparaliżowany od wielu lat a nie mieliśmy żadnego pojazdu żeby go przewieść.
Wybraliśmy się tam: ojciec z chorym synem na plecach a reszta z nas z tobołkami bielizny, którą mieliśmy tam zmieniać bo nie było wiadomo jak długo w tym schronie będziemy.
Ksiądz Jankowski przyjął nas życzliwie wskazując wolne jeszcze sienniki w podziemiach Domu Misyjnego. W Domu tym znajdowało się już kilkadziesiąt osób, zarówno z Ołtarzewa i okolic, jak również kilkunastu mieszkańców spod Poznania; którzy przyjechali swoimi konnymi wozami.
Ulokowaliśmy się na wskazanych nam siennikach, a ksiądz zaprosił nas jeszcze na obiad do stołówki, która jeszcze była czynna. Gotowaniem posiłków zajmował się świecki kucharz. Oprócz księdza Jankowskiego było jeszcze tylko niewielu kleryków. Większość z nich oraz mieszkający tu księża wyjechali do domów rodzinnych w obawie przed najeźdźcą. W schronie tym znajdowały się też matki z małymi dziećmi, które płakały, przerywając ciszę panującą tutaj. Matki zdenerwowane uciszały je często klapsem powodując jeszcze głośniejsze krzyki.
Do schronu przyszliśmy w czwartek 8 września. Samoloty niemieckie krążyły nad nami. Wcześniej jeszcze, bo 3 września w niedzielę zbombardowały dwór z kaplicą parkową. Byliśmy przerażeni, słysząc głos syren i huk wystrzałów z samolotów. Przychodził do nas często ksiądz Jankowski i uspokajał żeby się nie bać nalotów, bo schron, w którym jesteśmy jest zbudowany z żelazobetonu, więc pociski nie przebiją go. Dla ochrony przed zasypaniem ksiądz kazał przygotować łopaty przy oknach i zakazał wychodzenia na zewnątrz. Najeźdźcy zbliżali się z każdą godziną. Również do Domu Misyjnego dochodziło Wojsko Polskie. Wielu polskich żołnierzy padało od kul armatnich i wystrzałów z samolotów. Ksiądz Jankowski nie uląkł się tego. Wychodził przed Dom i opatrywał rannych żołnierzy, z których wielu wkrótce zmarło. Niektórych, kazał naszym mężczyznom przenosić do Domu.
Tak trwało to przez 3 dni: czwartek, piątek, sobotę. Ksiądz był ciągle zajęty: słuchał spowiedzi, komunikował, schodził do nas i uspokajał żebyśmy zachowali spokój.
Przez te dni panował przerażający huk wystrzałów armatnich. W niedzielę rano zapanowała nagła cisza. Niemcy wkroczyli na nasz teren i dobijali się do nas.
Naprzeciw im wyszedł ksiądz Jankowski, który znał język niemiecki i wyjaśnił, że jest to ludność miejscowa, która schroniła się przed wojną. Było to 3 żołnierzy niemieckich, którzy kazali nam się pokazać a następnie z mapą w ręku rozkazali uciekać stąd do Nadarzyna, Mszczonowa i Rawy Mazowieckiej.
Tak więc w ciągu najbliższej godziny, już w południe musieliśmy się wybrać w podróż do wskazanych miejscowości. Najpierw Niemcy wybrali młodych mężczyzn, których potem zabrali do niewoli a starszych i kobiety z dziećmi wysłali w drogę.
Przypominam sobie jeszcze jeden fakt: kiedy ksiądz Józef rozmawiał z Niemcami, którzy wkroczyli do Domu Misyjnego, ja z ciekawości podeszłam do księdza i zapytałam co ten Niemiec mówi. Niemiec spojrzał na mnie i uśmiechnął się a ksiądz szybko powiedział mi „idź natychmiast do matki”. Potem zrozumiałam, że okazał troskę o moje bezpieczeństwo żeby ci Niemcy nie zainteresowali się prawie 16 letnią dziewczyną.
Wybraliśmy się więc w drogę. Problemem był mój chory brat, którego ojciec nie mógł nieść na plecach, bo droga była za daleka. Wtedy ojciec podszedł do jednego z uciekinierów, aby wziął chorego na swój wóz. Człowiek ten nie zgodził się go zabrać. W tym czasie wskoczyli na wóz idący z nami starsi mężczyźni, ale tu Niemiec doskoczył do nich i kazał im zejść z wozu. Wskazał natomiast na chorego brata mówiąc „er ist krank” i pomógł mu wejść na wóz. Tak więc nawet najeźdźcy okazali więcej serca niż polscy uciekinierzy z zabranych przez Niemców terenów. Gdyśmy wyruszali na tę ucieczkę, ksiądz nas pobłogosławił. Po drodze kryliśmy się pod drzewami słysząc warkot niemieckich samolotów. Przed wieczorem dobrnęliśmy do Nadarzyna. Byliśmy zmęczeni i głodni, bo nie zdążyliśmy zjeść obiadu w Domu Misyjnym, choć już był przygotowany dla nas. Zaspokajaliśmy głód korzeniami marchwi wyrwanymi z sąsiedniego pola. Podróż trwała dość długo. Co kilka dni zatrzymywaliśmy się w kolejnych miastach. Tak dotarliśmy do Rawy Mazowieckiej (ponad 70 km od Ożarowa i Ołtarzewa). Żywiliśmy się marchwią, brukwią i zebranymi po drodze owocami. W Rawie można już było dostać coś do zjedzenia.
Po miesiącu wróciliśmy do domu otrzymawszy od miejscowych gospodarzy konia, od innych wóz. Następnego dnia po powrocie poszłam rano na mszę św. odprawianą przez księdza Jankowskiego, który po mszy zatrzymał mnie, ucieszył się z naszego powrotu i pobłogosławił mnie i całą moją rodzinę.
Odtąd, co dzień uczęszczałam na mszę świętą odprawianą przez księdza Jankowskiego w Domu Misyjnym, ale już nie w kościele seminaryjnym, bo ten zabrali Niemcy na szpital wojskowy. Na świątynię natomiast została przeznaczona stołówka Seminarium. Jeszcze kilkakrotnie uczestniczyłam we mszach świętych spotykając tam księdza Jankowskiego i korzystałam ze spowiedzi. Spotykałam go też czasem na drodze, gdy szedł do Ożarowa z Ołtarzewa na spotkania z członkami Opieki dla Biednych będąc opiekunem tejże grupy.
Kiedyś idąc na mszę święta a raczej na jakieś spotkanie do Ołtarzewa zostałam zaczepiona przez żołnierza niemieckiego, który szedł za mną. Właśnie przechodził tędy ksiądz Jankowski, któremu skłoniłam się. On mi odpowiedział patrząc równocześnie z wyrzutem na mnie nie wiedząc, w jakich okolicznościach spotkałam się z tym Niemcem. Jeszcze kilka miesięcy mogłam cieszyć się widokiem księdza Jankowskiego dopóki nie zabrali go Niemcy na Pawiak do ciężkiego więzienia. Ksiądz podjął współpracę z członkami powstałej właśnie w Ożarowie Armii Krajowej. Widocznie wyśledzili go, gdy tam bywał. Długo nie było o nim wiadomości. Okazało się, że został wywieziony do Oświęcimia i tam mocno zbity umarł a ciało jego zostało spalone w krematorium. Wiadomości tych dostarczył przebywający z nim ksiądz Konrad Szweda. Po kilku latach po zakończeniu wojny został beatyfikowany. Ja modlę się do niego często prosząc o pomoc w różnych sprawach i on mi pomaga.
Zofia Głodkowska, zdjęcia ze zbiorów autorki
Tekst można przeczytać w zbiorach Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej.
Józef Jankowski SAC (ur. 17 listopada 1910 w Czyczkowach k. Brus na Kaszubach, zm. 16 października 1941 w obozie Auschwitz) – polski duchowny katolicki, pallotyn, błogosławiony Kościoła rzymskokatolickiego.
Życiorys
Był jednym z ośmiorga dzieci Roberta i Michaliny. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych w pallotyńskim Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie k. Ożarowa Maz. przyjął 2 sierpnia 1936 święcenia kapłańskie. Pełnił następnie m.in. funkcje prefekta ołtarzewskich i okolicznych szkół. We wrześniu 1939 został sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom oraz duszpasterzem żołnierzy i ludności cywilnej.
Aresztowany przez Gestapo w maju 1941, po dwóch tygodniach z Pawiaka został przewieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz (tym samym transportem, co o. Maksymilian Kolbe) i zarejestrowany jako numer 16895. Umarł wyniszczony obozowymi warunkami i w wyniku pobicia przez obozowego kapo.
Papież Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w gronie 108 męczenników II wojny światowej 13 czerwca 1999 w Warszawie wraz z drugim pallotynem – ks. Józefem Stankiem.
Bł. ks. Józef Jankowski jest patronem miasta i gminy Brusy, miasta i gminy Ożarów Mazowiecki i dekanatu laseckiego.
Źródło: Wikipedia